"-Marta, mam dziś ochotę na świetną imprezę i przygodę" rzuciłam pełna entuzjazmu podczas opuszczania naszej klatki schodowej.
Impreza była baardzo udana. Ale przygoda? Czyżby ten zalotny tancerz... I to by było na tyle? Wracam do domu. 4:30.
Zaczyna świtać. Czuję, że tętni we mnie energia, ale martwi mnie, by
nie uleciała cała przed powrotem do łóżka. Idę spokojnym stabilnym
krokiem i myślę sobie, jak niezwykłą przygodą, ponad to, czego się
spodziewałam, okazał się kurs na opiekunów dzieci 0-3.
"Nic nie
dzieje się bez przyczyny" stwierdziłyśmy z dziewczynami na grillu. Serce
mi odmłodniało o jakieś 15 lat przez ostatnie dwa lata. Czas nie
istnieje - tylko nasze serca mają skłonność (nabytą) do starzenia się i
(nie wiedzieć czemu) awersję do dziecinnej świeżości, zwanej w świecie
dorosłych naiwnością.
Młody chłopak skręca przy galerii w tym samym
kierunku co ja. Ciekawe czy jego impreza byłą równie udana? Jego krok
wybija ten sam rytm, co mój, tylko stopy stawia bardziej niedbale i
szura po podłożu podeszwami. Po 30 krokach jego obecność zaczyna mi
ciążyć. Czy on też tak odbiera moją obecność? Wreszcie mnie wyprzedza.
Rzucam okiem na twarz widoczną spod szarego kaptura - całkiem
sympatyczny, aczkolwiek niepomiernie bardziej smutny, choć już dawno
nauczył się tego po sobie nie pokazywać. Obmyślam drogę powrotną do
domu. Która będzie najlepsza - wszakże wszystkie opcje wydają się być
równie kuszące. Bardzo bowiem lubię oglądać Wrocław nocą. Mój instynkt
samozachowawczy mówi mi jednak, że nie jest dobrze, aby młoda dziewczyna
chadzała tymi samymi uliczkami, co młody nieznajomy chłopiec. Poszedł w
krzaki i zaczyna sikać. "Ach ci mężczyźni" pomyślałam z pewnym
współczuciem. "Pewnie piwko było pyszne". Skręcam więc. On wychodzi
skrótem i idzie kilka kroków przede mną. "To dobry znak. Przecież gdyby
chciał mi coś zrobić, raczej zająłby pozycję drapieżcy". Idę rozkoszując
się atmosferą otaczającą budynek ASP. Tam młodzieniec ponownie
zatrzymuje się pod drzewem i rozpoczyna mikcję (proces oddawania moczu
dla niewtajemniczonych). "Oj, to już może być problem z prostatą,
koleżko. Zalecenia pielęgniarskie: olej z pestek dyni." śmieję się w
duchu. Mijam go z pobłażliwym uśmiechem. Znowu idzie za mną.
Przyśpieszył. Mój senny zachwyt natychmiast przerodził się w czujność
gazeli. Czy on coś planuje? A może po prostu chce jeszcze przed spaniem
popatrzeć na długie nogi. Przed nami park i Muzeum Narodowe. "Idealne
miejsce na gwałt" myślę sobie już nieco poważniej. Wtedy zapada cisza -
to dzieje się w mojej głowie. Jestem gotowa stawić czoła mentalności
ofiary. Mój umysł jest gotowy i wyciszony. Wie co robić, żeby wspomóc
przetrwanie - nie przeszkadzać odruchom i instynktom. Nie poddam się bez
walki! Najpierw udam, że kręci mnie szybki numerek z nieznajomym w
parku, a później przyjebie mu parasolką i kopnę gdzie trzeba, żeby
ograniczyć maksymalnie opcję pościgu.
Spokojnie, przesadzasz.
Prostata to choroba cywilizacyjna - to tłumaczy młody wiek "sikającego
po krzakach". Wspieraj swoją biochemię - wyprostuj się i sprawdź
gotowość poszczególnych części ciała Szylki. Nogi - dają radę, choć lewa
stopa nawala - ale adrenalina to załatwi. Kręgosłup - w strzępach
(zwłaszcza szyjny, bo to była naprawdę zajebista impreza). W razie
potrzeby podjęcia próby ucieczki mogę więc liczyć raczej tylko na nogi.
To nie wygląda ciekawie. Potencjalny napastnik jest wyższy ode mnie i ma
łapę, jak na faceta przystało. Z metroseksualnym chłopsztyśkiem inaczej
bym sobie pogadała.
Cóż, przyjdzie się bronić, poddać lub zginąć.
Ale może jednak nie. Może sobie wkręcam. Z sercem pełnym ulgi skręcam na
drugą stronę ulicy, odprowadzając życzliwym wzrokiem chłopaka w szarej
bluzie, myśląc sobie jednocześnie, że na chwilę obecną nie byłabym w
stanie nawet podać jego rysopisu, więc w razie jego niecnych zamiarów
dobrze by było spojrzeć mu wnikliwie w twarz przed całym zajściem. On
też skręca. Idzie 15 metrów przede mną. Skręca w alejkę nadodrzańską.
"Do zobaczenia, nieznajomy..." Co jest, kurwa? Znowu sika? "Hej ty,
przestań leźć za mną jak jakiś zboczeniec!" ciśnie mi się na usta, ale
postanawiam biernie obserwować sytuację z centrum dowodzenia
kryzysowego. Idzie za mną chwilę, po czym znowu mnie wyprzedza. Przecina
mi drogę nieopodal skrzyżowania i rzuca badawcze spojrzenie. Mijamy
Most Pokoju - o ironio! Za mostem skręca. Wreszcie! Ależ nie! Znowu
kurwa mu się sikać zachciało! Stanął tak, żeby mnie widzieć. To już nie
są żarty. Sobota rano kompletne pustki. Mijam go. On znowu idzie za mną
krok w krok. Przyśpieszył trochę, by iść bliżej mnie- jak zwykle. "Nie
potrafi się nawet zebrać w sobie i zrobić co zamierza. Typowy wieczny
student!" Analizuję dalszą drogę. Za skrzyżowaniem Sienkiewicza jest
luka w kamienicach. Tego mogę nie przejść cała i zdrowa. Trzeba coś
zrobić. Nie chce mi się psychologicznie zagadać zboczeńca. "Ach, jaki
ten Wrocław urokliwy" - myślę rozglądając się z zachwytem. Po chwili
zatrzymuję się i obracam w tył. Nie patrzę na niego - przecież
zatrzymałam się podziwiać MOST POKOJU! Mija mnie. Idę dalej. On obraca
się. Teraz nie mam już żadnych wątpliwości - ten oto osobnik posiada
nieograniczone możliwości sikania po krzakach (w nadziei, że może
kolejnym razem uda mu się zaatakować ofiarę od tyłu, zamiast ją
tchórzliwie wyprzedzać). Zatrzymuję się za przystankiem autobusowym.
Czekam. Chłopak powoli znika mi z oczu koło ogrodu botanicznego. Jak
teraz przedostać się inną drogą do domu? Zaczynam kluczyć ciemnymi
uliczkami i rozmyślam, skąd się biorą tacy ludzie...
Oto mój osobiście domniemany portret młodego gwałciciela:
Młody, zakompleksiony chłopak. Chciałby wyrwać fajną laskę, ale ma za
mało charyzmy, bądź też nawet wadę wymowy lub niedostatecznie opanowaną
poprawną polską mowę. A hormony buzują. Ileż można się masturbować w
tajemnicy przed mamą w sąsiednim pokoju. Narasta w nim coś na rodzaj
gniewu wymieszanego z upokorzeniem. To jego nowe źródło siły.
Marnotrawił energię około 23-28 lat, teraz dziwi się, że słabość go
zwyciężyła. Czy wie już, że we własnych oczach jest zerem? Nie dopuszcza
tej myśli. Musi być silny, żeby odebrać siłą to, czego chce, a nie
potrafi na to zasłużyć w żadem znany mu sposób. Silny, by udawać przed
kolegami i samym sobą... Tak mu źle ze sobą, że nie myśli o
konsekwencjach. Ulga jest jedynym pożądanym odczuciem po latach
wewnętrznej rebelii i partyzanctwa energetycznego.
Narasta we
mnie gniew, gdy to piszę. Tylu martwych ludzi, zmarnowane potencjały.
Ziemia karmi ich spojówki i skórę, dostarcza im każdego z setek
niezbędnych składników budowy ich organizmów, a oni potrafią z tego
stworzyć jedynie stłumienie, smutek, lęk i agresję. A przecież ich oczy
mogłyby być odbiciem nieba, a stały się narzędziem motywującym do
zbrodni.
Ale przecież znam tą drogę... Znam te agresywne myśli,
które odbierają ochotę na życie lecz nie pozwalają umrzeć bez
dopełnienia pewnych ambicji choćby chorymi metodami. Niepojęta Droga
przywróciła mnie światłu, które nadal tli się również w ich sercach. Nie
moja to zasługa, że nadal żyję. Nie wiem nawet komu mam za to
podziękować (chyba zacznę w tym celu na nowo wierzyć w B.). Współczuję,
ale parasolką przyjebię bez wahania!! Strzeżcie się zboczeńcy!! ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz