środa, 8 kwietnia 2015

Z mojej pierwsze couchsurfing'owej wyprawy...

Kiedy nie masz pojęcia, co może za chwilę nastąpić, nie masz dokąd uciec na obcym terenie - nie wybiegasz myślami w przyszłość. Jadąc niemieckim tramwajem w nieznane, dostrzegłam, że jestem bez żadnego wysiłku totalnie obecna. Wszystko poza tą uważnością byłoby utrudnieniem w przystosowaniu się.
    Dostrzegłszy robala na wewnętrznej stronie szyby poczułam przypływ zalewającej mnie braterskiej miłości. Był mi bliższy, niż wszyscy ci szwargolący niezrozumiale ludzie o wyjątkowo obcych twarzach. On jeden wyglądał znajomo - śmierdziuszek z czasów beztroskiego dzieciństwa.... Może przybył tu, aby stać się moim przewodnikiem ;)
   Obcy język... Słyszałam o tym dużo, ale teraz zrozumiałam sercem, że istnieją ludzie, którzy znają niemiecki tak, że nadaje on barwę i wydźwięk ich myślą i migoczącym w głębinach emocjom... Nadadaje je z prędkością zbliżoną światłu - zawrotną i niepojętą dla mojej uczącej się języków obcych części mózgu. Równie szybko zdałam sobe sprawę, że mój ojczysty język jest tylko jednym z wielu, wielu na świecie, którym w sposób pierwotny pośługuję się jedynie określona część populacji wszechświata.

"Kurcze, nie wygląda to szczególnie dobrze. Będzie się trzeba przyłożyć bardziej do nauki."


poniedziałek, 16 marca 2015

     No tak... zgubiłam się dawno temu, straciłam prawie wszystko, co miałam. Przyszłam na świat bogata - pamiętam jak dziś serce pełne i czyste, silne i zdrowe. Moja jedyna wina - nierozumność, brak perspektywy z krańców wszechświata. Brak pojęcia o strukturze galaktyki, jak również i znaczeniu ziaren piachu w budowie ekosystemu... Nie potrzebowałam sensu - byłam częścią całości.
    Spójrzmy na to dziś - po latach. Zatrzymajmy się bliżej na tym obrazie zrozpaczonej nędzy, czy może też nędznej rozpaczy.
    Wszak humorem cieszą się duchy zielone, to i ziemskim - kremowo-ziemistym - nie odmawiajmy jego zwiewności ;) Otóż sprawa moja wygląda w świetle jądra galaktyki na pozór nieciekawie: Oto stoję zmęczona życiem, którego nigdy nie chciałam, zdyszana pogonią za pieniądzem. Dacie wiarę? Oto zatraciłam wszelki spokój ducha, żeby zapchać trotami konsumpcji moje duchowe trzewia. Ale nie byle jakiej konsumpcji - artystyczno-światopoglądowej. Wielkie, tłuste ego, spocone pracą na etat w piekielnej firmie, odczłowieczone, zasapane "chceniem".... Ja pierdolę! Oto ja - ściśnięta w jeszcze szczupłym, atrakcyjnym ciele. Trochę głupsza, trochę bardziej zgorzkniała, znacznie bardziej egocentryczna, niż jeszcze 15 lat temu. Trochę bardziej odważna, dufna i arogancka...

   I co do tego wszystkiego dodam, aby dopełnić mój autoportret?

   Nie wiem, czym jest miłość. Nie mam nawet pojęcia, pamięci smaku, woni... Może muśnięcia, ale nie był to dotyk ludzkiej dłoni...

   Brak mi dyscypliny, brak empatii, brak sił, by udźwignąć życie uważne i pilne, pożyteczne i spontaniczne... Jednym słowem nie brak mi braków, a najbardziej brak mi słów.... O Boże, jeśli istniejesz, miej litość! Chcę wiedzieć czym Jesteś. Myślałam, że "nie chcieć już nic", to szczyt chcenia, ale skoro po drodze już tyle zechciałam, pozwól, że zechcę raz jeszcze... Czym jesteś? Jak smakujesz w swej wielkiej niepojętej miłosnej naturze?

   I jeszcze tylko słów kilka do mojego chłopaka: Nie kocham Cię! Nigdy Cię nie kochałam.... Twoja zabawka była popsuta od początku, ale nie chciałeś tego widzieć. Nie mam Ci nic do zaoferowania - jestem nędznym żebrakiem i nawet, jeśli dostrzegasz we we mnie źródło jakiejkolwiek dobroci, jest ono przede mną skrzętnie zakryte. Wiem, że to Cię nie zrazi - może Ty wiesz czym jest miłość. Chciałabym kiedyś móc Cię nią darzyć tak po prostu - bezzwrotnie, z nadmiaru... To wszystko, co teraz nas łączy, to chyba tylko jakieś gierki. Jestem ślepa i odcięta od własnego serca - ono nas nie wybrało, ono nie zna pojęcia emocjonalnej wspólnoty. Ja się tylko tak popisuję, że mnie na Ciebie stać, że mi na kimś może zależeć. Nie zależy mi. Zostaw mnie, a zapłonę nienawiścią. Może to trochę tak, jakby moja matka we mnie nią już od dawna płonęła, pozostawiając zgliszcza z dziecięcych wyobrażeń... Nie ważne. Ona też padła ofiarą złego ducha, który podszeptywał jej "więcej i więcej...". Rozumiem aż za dobrze tą popłomienną pustkę i zgliszcza bogactw, nie dających się zmierzyć żadną walutą tego świata... Niech dobry Bóg ma ją w opiece....

     Przepraszam za wszystko, co wchłonęłam. I nie mam tu na myśli jedynie setek tabliczek czekolady. Mówię tu o uwadze i energii innych, o wewnętrznych znamionach spokoju, poczuciu błogości, które bezpowrotnie wchłonęło moje nierentowne wnętrze. Przepraszam.

    Co zrobić, by nie siać już ani jednego z tysięcy ziaren cierpkich owoców uznania. Nie chcę, by reszta mojego czasu miała jej smak! Trzeba być bardzo ostrożnym w mowie i myśli, a tym czasem jestem na dobre rozkręcona w chaotycznym tańcu szalonego siewcy...