Moja rodzina - kochana. Normalna z zewnątrz - nie myślcie sobie - w wiosce bardzo szanowana i poważana. Znana ze swej zaborczości... Ale jak to Monty Roberts mówi - "Nie ma złych koni. Są tylko konie, które były zbyt wrażliwe." Większość ludzi wychodzi z takiej rodziny i nie narzekają. Przędą dalej pajęczynę wielopokoleniową - nieporozumień i waśni, kwachu i sprzeczności wewnętrznych. Ale urodziła się taka dziwaczka i ciągle marudzi, narzeka, poszukuje, coś zmienia, mówi jakoś dziwnie do ludzi, którzy udają, że chcą zrozumieć. Cóż, po prostu widzę, czym mogłam być, nim mnie zastraszono. Widzę, czym mogliby być moi znajomi, a nie są. Nie doszukuję się winnych - ta lawinowo postępująca moralizatorska degradacja nie ma początku... Bynajmniej jest on dla nas bez znaczenia. Faktem jest, że ktoś zrobił kiedyś im to samo, co oni zrobili nam. Jak nie zrobić tego dzieciom, żonie, zwierzakom i sobie przede wszystkim. Obudzić się! Ha! Jakie to proste... Pozornie, ale system będzie napierać. Nie toleruje niepokornych. Działa jak władza PRL-owska - najpierw pozwala się wybić, żeby potem ukręcić głowę. Ludzie nie lubią dorosłych z energią dziecka, siłą smoka i przebiegłością tygrysa (kto słyszał legendy o nich, wie o jak przerażających tygrysich zbrodniach mówię!). Natychmiast ich obrzucają gradem szturmujących spojrzeń - najczęściej typu: "Wariat jaki, czy co", "Ach ta młodzież - głupie to takie", "Jebany skurwiel", "Co za szmata", "Bezwstydny", "Co się gapisz?" i najczęściej spotykane: "Czyżbym był brudny? A może ciągnę za sobą rolkę papieru toaletowego". Jednak coraz większa część ich znika. Uciekają.... Spłoszeni, rozkojarzeni, nieuważni.... Mało bystrzy, nieczuli i znudzeni życiem, którego nawet nie raczyli poznać. Ja niedawno dopiero poznałam, że "ja" to nie "Ja". Ale jak nie uciekać już dłużej? Ja nie wiem... Brakuje mi odwagi przed nimi, a czasem znowu przed sobą. Szkoda, że gdy zamykałam się w sobie nie było przy mnie takiej pani Róży, co by swoją silną osobą osłoniła delikatny okwiat ego przed zesztywnieniem.
Normalna rodzina... Co to znaczy w dzisiejszej opinii społecznej - ja Wam powiem - przeprowadzałam liczne ankiety w rozmowach na ten temat. Otóż normalna rodzina:
- zapewnia dzieciom byt materialny
- zaspokaja podstawowe potrzeby psychiczne, niezbędne do przetrwania dziecka (ale nie zbyt wiele, żeby nie zwariowało i nie odłączyło się od kupy.... znaczy się - masy społecznej i spłodziło nam jeszcze wnuki)
- przekazuje tak spreparowaną istotę na dalsze nauki w trybach systemu redukcji... edukacji.... nie, raczej (R)EDUK-a-CJI . Nie mówię tu, że szkoły są złe, ale system nauczania to jak wyrąbanie hektara lasu tropikalnego na opakowania do lalek Barbie - niby jest w tym logika, ale jaka? Normalna:) Powszechnie uprawiana. A więc oddajemy dzieci pod opiekę systemu, służącemu do hodowania wszelakich wypatrzeń charakteru - od wyścigu szczurów, po pozory sprawiedliwości i równości. I tak oto normalne dzieci, w normalnych szkołach, z normalnych rodzin przekazują gloryfikowaną kulturę z rąk do rąk troszeczkę na siłę - po trupkach do celu. System idzie do przodu, więc jest dobrze, nikt się nie stara lepiej niż wczoraj, skoro wydaje mu się, że jest lepiej niż u sąsiada - najpierw w szkole, później w życiu, w pracy... Byleby nie ostatnim, jeśli już nie pierwszym. A jeśli ostatnim to może lepiej wcale, albo byle by blisko kupy. Nikt nie chce lepiej, niż on sam - wczoraj. Rywalizacja bez rozwoju - to jak cywilizacja bez sensu - ale za to normalna ;)
Przyjrzyjmy się z bliska życiu tej najmniejszej społecznej komórki - jej funkcjonowaniu. Z daleka wydaje niczym komora w plastrze miodu - idealnie przylegająca i spełniająca swoją funkcję. Z bliska jednak wydać pokrywającą ją pleśń i czuć smród stęchlizny. Może jak zwykle troszeczkę ubarwiam, jednak dorastanie w takiej atmosferze dla małego dziecka to prawdziwy horror - jeśli jest ono dość długo wystarczająco wrażliwe na zastraszonego samego siebie. Jak już mówiłam za M. Roberts'em - nie ma złych koni, są tylko takie, które za wiele przeżyły. Nie wiem, czy inni tak mieli - ja przeżywałam swoje małe horrory każdego dziecięcego dnia. Dla mojej mamy to był okres pomiędzy 30 - 50 rokiem życia. Nawet go dobrze nie pamięta - ach ten czas - leci tak szybciutko... Dla niej jakieś tam 20 lat z życia, dla mnie najważniejsze, na których przyszło mi budować kolejne 40 - jeśli się nie poddam. Ona krzyczy, bo jest zmęczona, istota dziecka kona ze zmęczenia. Szarpanina emocjonalna - świetny środek na spożytkowanie nadmiaru negatywnej energii - może prowadzić do wstrząśnienia emocjonalnego mózgu bezbronnego dziecka, które nie ma dokąd uciec. Dzień po dniu... w obecności niepohamowanych emocjonalnych psychopatów, społecznie akceptowanych, bezmózgich lunatyków, zabijających w swoich dzieciach to, co w nich samych już dawno umarło. Dziecko pod presją zasad przestrzegania ortografii zaczyna się spieszyć w myślach.... zapomina, że myśli samodzielnie. Głos serca zagłuszać zaczynają nieustannie wykrzykiwane w jego kierunku (czasem bezgłośnie - w postaci wyrzutów lub ocen) komunikaty o zasadach ortograficznych - tak dla utrwalenia dobrych nawyków. Chore , chore... Ale normalne, akceptowane przez matołów różnej maści. Każdy chce być profesorem, nikt jednak nie chce pozostać żywy, obecny na 100% jako Tygrys, Smok i Dziecko.
Małe przegrane moich rodziców, które pozostawiły na moim dziecięcym sercu głęboką bliznę:
Brak zachwytu...
Nikt się mną nigdy nie zachwycał - chyba że na pokaz przed sąsiadami - tak dla szpanu. Nie do końca to rozumiałam. Całe dorastające życie poszukiwałam przyczyn, bardziej niż sposobu, na nadrobienie owych niedookreślonych braków, które odebrały mi miłość i zachwyt moich najbliższych. W kontaktach z rówieśnikami zawsze gorsza - oni na pewno mieli coś, za co warto było ich kochać... Nie to co ja.
Do czego to doprowadziło w moim życiu: pierwsze "Ochy" i "Achy" na mój widok - podczas przymierzania przed współlokatorkami seksownej bielizny. Lekka obsuwa czasowa, no nie.
Dlaczego: Moi rodzice nie zachwycali się wzajemnie. Po prostu egzystowali pod jednym dachem - jedno obok drugiego.
Agresja...
Jest Ci źle - czujesz się zagrożona, niepewna, atakowana, obserwowana - uderz zawczasu. Nie ucz się - odreagowuj. Broń się. Nie znasz dnia ani godziny - wszędzie może cię dosięgnąć ręka sprawiedliwości.... Ale za co? Dlaczego mnie bijesz? Nie rozumiem, mówiłaś, że mnie kochasz. Jeszcze wczoraj śmiałyśmy się razem, a dziś lękam się o społeczne życie w Twojej obecności. Czy aby na pewno jesteś tą samą matką, która w telewizji uśmiecha się i opiekuńczym spojrzeniem ogarnia swoje beztrosko bawiące się pociechy?
Do czego to doprowadziło: Stłumiłam gniew, bo nie chciałam zostać atakującym. Nie znałam innych sposobów pożytkowania energii złości. Do dziś borykam się z moimi skrótowymi sposobami na wyładowanie nadmiaru energii (włączając w to samookaleczenie i podkładanie głowy pod topór - wszak lepiej mi być ofiarą niż prześladowcą)
Dlaczego: Oni też nie znali, a poza tym byli przecież tacy zajęci... A kto pracuje, ten może sobie pozwolić na więcej... bo nie stać go już na wzrastanie w człowieczeństwie.
Obwinianie
Za wszystko może być winien każdy. Nie ważne, że mama nie uważała, gdy robiła ciasto, ważne, że przez dziecko nie dodała mąki. Winne za to, że z niewyspania mama wydarła na nie ryja. Winne, że nie pomyślało na przód, że bawiąc się w kałuży poplami SPECJALNIE NA ZŁOŚĆ pranie. Winne, że nie nauczyło się samodyscypliny, nie mając nawet przykładu, albo winne, że nie przytakuje rodzicielskim przywarom i stara się samodzielnie dociec prawdy obiektywnej.
Do czego to doprowadziło: Można mnie obwinić o wybuch bomby w Nagasaki, a ja i tak muszę to przyjąć na klatę - Bez dyskusji! - Ulubiony argument normalnego rodzica.
Dlaczego: Oni sami nie wiedzą, dlaczego. Nawet gdy im to unaocznisz - nie zainteresują się, a jutro zapomną, bo mają ważniejsze rzeczy do zrobienia. Są przecież normalniejsi, nie bujają w chmurach, nie dociekają sensu... Poza tym tyle przeżyli... No kto jak kto, ale w sporze rodzic - dziecko tylko jedna strona może mieć zawsze rację - normalny zjebany rodzic, który się nigdy nie myli, bo nie wypada przed dziećmi się zresetować i poddać myśleniu utarty schemat działania...
Ciągły pośpiech - bez celu - bez duszy - bez sensu
Wszystko na wczoraj, a i tak nigdy nie na czas. Nauczyliście mnie jak śpieszyć się tak bardzo, żeby zapomnieć co, gdzie, po co i dla kogo się robi.
Pokrzyczę, pośpieszę i zdążymy na autobus... ("Oj! No choć szybko, nie rycz mi tu teraz"). Autobus do znienawidzonych teściów - jedziemy do nich na święta ("Ruszaj się, nie mamy czasu"). Żeby się nażreć i na końcu pokłócić ("Widzisz, to wszystko przez ciebie, gdybyś tak nie marudziła... Uch ty...!!). Aby wreszcie się w sobie uspokoić, że w sumie to może to i lepiej, że tak wyszło... I po co ten pośpiech? Po malutkim trupku do celu. Ale w sumie cel nie warty wyruszenia w drogę. Trupki tym czasem ścielą się gęsto. Pomiędzy hipermarketowymi półkami, w drodze do przedszkola, na zajęcia dodatkowe z tańca, przy wieczornej toalecie i porannym śniadaniu. Ale najlepszy jest pośpiech przedświąteczny - ten na chwałę Bogu i dla dobra ogniska domowego.
Do czego to doprowadziło: Nie ma mnie tu, gdzie jestem. Nie potrafię się nie śpieszyć, zorganizować. Nie widzę celu. Nie widzę czekających na mnie ludzi, którym chciałam zrobić przyjemność, bo ponoć są dla mnie ważni. Wrze we mnie tak, że nie widzę przez te opary, po co ja w ogóle biegnę - aż się okaże, że już nie potrafię spacerować jak dawniej.
Dlaczego: Pośpiech otępia. Wszystkim zależy na poganianiu, bo w pośpiechu i braku refleksji jest władza nad kupą i ucieczka przed prawdą o sobie samym.
Słabość, tchórzostwo...
Nawet najwspanialszy orzeł, wychowywany przez głupią kwokę może uwierzyć, że jest kogucikiem. Alchemia duszy mówi, że jeśli chcesz uzyskać złoto, musisz mieć choć odrobinę prawdziwego złota. Jak długo żyję na tym świecie - o mistrzach widziałam tylko filmy i czytałam w książkach. Czasem trudno nie spać pośród lunatyków. Czasem niebezpiecznie jest być silnym pośród słabeuszy. Moja babcia zawsze mawiała: Ludzie potrafią wynieść na piedestał i zniszczyć. Nie wiedziałam, o co jej chodzi, dopóki nie odkryłam drzemiącej we mnie siły, którą tak skrzętnie latami próbowała we mnie stłamsić za cenę mojego wewnętrznego czucia.
Do czego to doprowadziło: Rozdwojenie jaźni na możliwe i dopuszczalne szaleństwo ducha. Słowem jednym - schizofrenia! Kto uważa, że jest zdrowy, ten jest w czarnej dupie - daleko za wariatami.
Dlaczego: W czarnej dupie wszystko jest czarne, a strach ma oczy karzącego rodzica.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz